Polska:
Typowa ferma królików – drzwi były otwarte i muchy wlatywały wprost w moją twarz. Były wokół klatek, siadały na obiektywie. Dopiero potem zauważało się twarze tysięcy królików, upchanych w klatkach bez jakiegokolwiek wyposażenia. I bez nadziei...
Zestresowane do granic możliwości, króliki i ich matki w kolejnej hali wyrywały sobie futro, zostawiając fragmenty nagiej skóry. Przyczyną zapewne jest zamknięcie na całe życie w małej klatce, w której nie mogą nawet usiąść na tylnych łapkach. A właśnie tak siadałyby, żyjąc na wolności.
Klatki stały po obu stronach i ciągnęły się tak daleko, że na końcu było widać jedynie małe światełko. Przejścia wyglądały jak pokryte śniegiem, z tą różnicą, że było to królicze futro. Biały dywan, z wyjątkiem rozkładających się ciał królików i armii much maszerujących po nich.
Włochy:
Przemysłowa hodowla królików to brudny biznes – w wielu znaczeniach, a ta ferma była pierwszą z ośmiu włoskich ferm, jakie widziałem w czasie prowadzenia śledztwa dla CIWF.
Skala handlu we Włoszech jest olbrzymia i hodowcy jednomyślnie mówią o swoim interesie jako o produktach, a nie istotach. Kiedy widzisz małe króliczki i ich matki wrzucane z wózka do klatek, nietrudno jest sobie wyobrazić, że to samo dzieje się w supermarketach, gdzie produkty wrzucane są z półek do wózków. Kiedy przebiegamy długimi alejkami sklepowymi, napędzając kulturę fast foodu.
Wiele ferm było brudnych – wyposażenie było pokryte kurzem, brudem i futrem. Martwe króliczki często zostawione były na pokrywie klatki, gdzie gniły, stanowiąc makabryczną formę wzbogacenia klatki dla pozostałych zwierząt. Niektóre leżały nieruchomo na ziemi, pokryte odchodami spadającymi z klatek.
Przestrzeń jest na wagę złota – kilku hodowców hodowało więcej królików, niż było ich w stanie pomieścić. Jednak musieli wiedzieć, że tak się stanie, kiedy kupowali rasy wysokoprodukcyjne. W jednym miocie samica może mieć do 16 królicząt, jednak wrodzony brak umiejętności opiekowania się nimi sprawia, że nawet 6 z nich umiera.
Samice traktuje się jak maszyny. Każdą wyciąga się na kilka sekund z klatki, aby ją sztucznie zapłodnić. Mimo że jeszcze zajmują się młodymi, kolejny miot jest już zaplanowany. Pod koniec śledztwa zorientowałem się, że dla tych matek to był jedyny czas, jaki mogły spędzić poza klatką. Wykresy ich produkcyjności pokazują, że spędziły tutaj 2 lata, natomiast samce – 4 lata.
Żeby te „maszyny” działały jak należy, trzeba się regularnie oddawać do serwisu. W tym przypadku przyjmuje to formę listy antybiotyków i leków, takich jak Terramicina, która zwalcza zapalenie płuc i Dervaximyxo, aby zapobiegać chorobie zwanej myksomatoza. Jedna z ferm wydawała na leki aż 25 000 euro rocznie, tylko po to, żeby ta „linia produkcyjna” wytrzymała do czasu przewiezienia do rzeźni.
Nawet przy rutynowym stosowaniu antybiotyków, przemysłowa hodowla powoduje masowe umieranie i cierpienie. Na jednej z ferm, ukrytej w lesie, wybuchła wśród królików epidemia grzybicy. To było okropne widzieć te małe stworzenia z łysymi płatami skóry. Infekcja przeniosła się także na pracowników – swędzenie obejmowało całe ręce i nogi. Zanim wyszedłem, żeby znaleźć aptekę, właściciel powiedział mi, że nie chciało im się zapobiec tej epidemii. Po prostu o to nie dbali… ale ta troska to właśnie ten brakujący w chowie przemysłowym element.
Grecja i Cypr:
Moje serce zamarło, kiedy spojrzałem na stadko nowo narodzonych króliczków. Ich małe różowe paluszki drgały w czasie snu. O czym śniły? Jeszcze zanim po raz pierwszy otworzyły oczy, nie miały pojęcia, co je czeka. Rozglądając się dookoła na wielkie hale z setkami smutnych królików, widziałem ich przyszłość aż zbyt wyraźnie, życie w całkowitym uwięzieniu.
W jednym z budynków stało kilka rzędów klatek ustawionych jedne na drugich. Zamknięte w nich króliki już dawno były zbyt duże na tę powierzchnię, ale czekało ich jeszcze kilka dni przed wywiezieniem do rzeźni. Zamknięte po 3 albo 4, siedziały w dziwnych pozycjach. Stanąłem przy jednej z klatek, siedział tam tylko jeden królik. Tylko przedwczesna śmierć pozostałych zwierząt sprawiła, że miał więcej miejsca i mógł się choć trochę poruszać.
Dla tych królików jest to życie ograniczone drutem. Ale właściwie nie mogę tego nawet nazwać życiem. To 3-miesięczna egzystencja, która odbiera młodym stworzeniom wszystko, co sprawia, że warto żyć. Jedyny moment spędzony poza klatką to ten, w którym bez szczególnej troski przenoszone są do innych klatek. Jedyny moment, kiedy mogą oddychać świeżym powietrzem to ten, w którym są transportowane do rzeźni. Po raz ostatni z klatki wyciągnie je pracownik rzeźni. Chwyci za uszy i włoży głowę do elektrycznego ogłuszacza, zanim podetnie mu gardło. I to koniec. Ich krótkie, beznadziejne życie właśnie się kończy. Ale te małe, delikatne, jednodniowe króliczki, zanim otworzą swoje oczy, nie wiedzą tego.
Czechy:
To było jądro okrucieństwa – ferma, o której zapomniał czas, mimo że był już rok 2014 i produkowała królika za królikiem na swojej średniowiecznej taśmie.
Czuło się na niej jak pod ziemią, z jej zimnymi, betonowymi ścianami i gotyckim brudem, ale było to po prostu kolejne miejsce, które postanowiło zarobić na hodowli królików.
Właściciel starał się odwrócić mój wzrok od sterty odchodów, których nagromadziło się tak dużo pod klatkami, że nie można ich było zignorować. Pokrywały całą powierzchnię i nie dało się sprawdzić stanu królików bez przechodzenia przez nie. Jeszcze nigdy nie widziałem tak brudnej fermy, a odwiedziłem takich miejsc sporo.